Aktualności

Wspomnienie Żelisława Majewskiego z Oblęgorka

O tym, że Pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku był świadkiem ważnych historycznych wydarzeń wiadomo powszechnie. Bywały jednak w jego przeszłości takie momenty, o których wiedzą tylko nieliczni.

Podczas drugiej wojny światowej w Oblęgorku znajdowali schronienie partyzanci. Zdarza się niekiedy, że ich potomkowie odwiedzają muzeum pisarza właśnie ze względu na pamięć ojców i dziadków.

W ostatnim czasie w dawnym domu autora Trylogii gościliśmy potomków żołnierza AK Żelisława Majewskiego. Wizyta była o tyle wyjątkowa, że na prośbę swego przodka pozostawili oni w muzeum obrazek Matki Boskiej, który podczas wojny młodemu wówczas  partyzantowi wręczyła synowa Henryka Sienkiewicza, Zuzanna. Bezcenną pamiątką jest też krótkie wspomnienie spisane przez Żelisława Majewskiego, zatytułowane „Obrazek z Oblęgorka”, które również pozostało w muzeum.           

OBRAZEK Z OBLĘGORKA OBRAZEK Z OBLĘGORKA

 

OBRAZEK Z OBLĘGORKA

ŻELISŁAW MAJEWSKI


Partyzancki oddział AK stanął w Oblęgorku, a mnie skierowano jako łącznika przy dowództwie pułku, które zakwaterowało się w pałacu. Zameldowałem swoje przybycie i oczekiwałem w holu na rozkazy. Samotność i nuda wlekły się nieskończenie poprzez ten hol, poprzez klomby, trawniki i żwirowe ścieżki, po których ospale kręcili się żołnierze partyzanci, poprzez widoczne z okna bujne krzewy parkowe, gdzie stały konie z opuszczonymi łbami. Czasami dochodziło stamtąd tylko rżenie, wierzganie kopyt, krótki kwik, rychło tłumiony batem. Park ogarniała sentymentalna, uśmiechnięta jesiennym słońcem, błogosławiona cisza.

Wewnątrz, w pałacu autora PotopuKrzyżaków panowała również jakaś nienaturalna cisza, odczuwało się jakiś nastrój muzealny. Niekiedy cicho, na palcach przeszedł jakiś oficer, czasem wolno przesunęła się wysoka siwiejąca pani Sienkiewiczowa, synowa Henryka, w towarzystwie młodej, ciekawie rozglądającej się panienki. I znów cisza i nuda spotęgowana brakiem papierosów. W godzinach popołudniowych pałac zaczął się powoli ożywiać. Coraz częściej przez hol przechodzili oficerowie, żołnierze. Padały głośne, urywane zdania, rozkazy. Między tym wojskiem kręciła się tak jakoś niezręcznie, z jakąś matczyną bezradną troskliwością pani domu z talią kart w ręku.

Co to za karty? Czyżby miała zamiar zasiąść do brydża w towarzystwie młodych oficerów? Czy może stawiać pasjansa? Do jakiejże, u licha, zabawy karcianej szykuje się ta dama w czasie wypełnionym do reszty hukiem pocisków i jękiem umierających na bitewnych polach? Kilku żołnierzy znosiło z pietra starą, ciężką drewnianą skrzynię podróżną.

– Panowie to pamiątka po Henryku. Tę skrzynię ofiarowali mu Polacy z Adamopola podczas wędrówki po Turcji. Czy nie można by jej zamienić na jaką inną? – zapytała błagalnie.

Oficer, pisarz pułkowy, podrapał się w zakłopotaniu za uchem.

– Wszystko już spakowane. Tyle roboty. Ale trudno. Przynieście coś innego – rozkazał żołnierzom i zaczął rozpakowywać skrzynię.

O rety, co za papierowe zaopatrzenie!

Maszyna do pisania, rachowania, kalka, zeszyty, bruliony różnych formatów i papier w kratkę, linię, gładkie. Papiery, papiery i papiery. Ten wyruszył w partyzanckie boje należycie przygotowany. Gdybyśmy tak mieli karabinów i naboi, co ten miał papieru, albo,  gdyby tak każdy arkusz miał zdolność zniszczyć choć jednego wroga, nie byłoby już w Polsce Niemca na lekarstwo. Ironiczny, lecz dyskretny uśmieszek, jakim obdarzyłem pamiątkową turecką skrzynię, teraz na widok tej kupy papierzysk zmieniał się w jawny śmiech szyderstwa.

Pani tymczasem podeszła do oficera, podała mu jedną z trzymanych kart i coś półgłosem do niego powiedziała. Spojrzał zdziwiony na kartkę, uśmiechnął się jakoś niezdecydowanie i pokiwał głową, jakby dziękując czy potakując. Potem skierowała się do najbliższego żołnierza, znowu podała mu jedną kartkę i też coś mówiła. Ten również uśmiechnął się jakoś głupkowato, rozdziawił gębę, a kartkę schował do kieszeni. Patrzyłem zaintrygowany, a ona właśnie skierowała się w moją stronę. Zsunąłem się z okiennego parapetu, na którym właśnie siedziałem rozpięty niedbale, wyprężyłem się, przytrzymałem stena lewą ręką przy pasie.

– Zechce pan przyjąć ode mnie ten obrazek? – spytała podając mi kartkę. Spojrzałem na kartkę. Był to obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Poczułem się głupkowato, jak ci dwaj poprzedni. Należało jakoś podziękować. Ale jak? Zdawkowym „dziękuję” czy dziadowskim „Bóg zapłać”? Gorączkowa myśl nie znajdowała tak prędko odpowiedniego sformułowania i prawie bezwiednie szepnąłem:

Merci beaucoup, merci, madame.

Lecz zaraz zawstydziłem się tej swojej szkolnej i zupełnie nie na miejscu francuszczyzny. Cholera, i panienka u boku pani uśmieje się serdecznie z wygłupiającego się bandziora. Czułem, jak oblewam się rumieńcem, więc schyliłem nisko głowę, niby w podzięce, i wówczas poczułem jej rękę, co pieszczotliwym matczynym ruchem przesunęła się po moim czole, a palce zanurzyły w czuprynie brudnych, zlepionych potem włosów.

Cicho, jakby w zamyśleniu wyrzekła jeszcze:

– Biedni chłopcy. Niech was prowadzi Królowa Korony Polskiej, abyście zwyciężyli i szczęśliwie do swoich powrócili.

O, jakże przyjemne, lecz naiwne było to życzenie. Przecież, wbrew zapewnieniom naszych przełożonych, czuliśmy już dobrze, że nie zwyciężymy. Musimy upaść, tak jak musi upaść wkrótce Warszawa, bo Stalin nie godzi się na udzielenie jej pomocy, chociażby może nawet chcieli nam pomóc ci, z tej „polskiej armii” – berlingowcy. Zwyciężą oni – ci ze Wschodu, bez tych obrazków, bez żadnych świętości i tradycji. A ci z nas, którzy szczęśliwie powrócą do swoich, to chyba po to, aby powędrować śladami naszych dziadów na Sybir do końca życia.

Wymaszerowaliśmy przed wieczorem. Dowódca pułku „Wyrwa” w towarzystwie pani Sienkiewiczowej i kapelana przyglądali się nam z parku. Panienka z przyjaznym uśmiechem kiwała ręką na pożegnanie, do mnie uśmiechała się jakby dłużej, jakby serdeczniej. A w takt marszu płynął śpiew potężny, ciągle jeszcze przepojony wiarą i wolą zwycięstwa.


Powrót