Obiekt tygodnia
Zachód
Jan Stanisławski (1860-1907),
Zachód,
pastel, akwarela, papier,
wym. 22 x 34,5 cm,
ok. 1900 r.
W kawiarni „Teatralnej” Ferdynanda Turlińskiego przy ulicy Szpitalnej w Krakowie pod koniec XIX wieku mieściła się jedna sala wyłącznie dla artystów. Ktoś ją kiedyś nazwał pod Pawiem, potem przyjęła się nazwa Paon. Nad wejściem wisiał wielki Paw – świetnie uchwycone secesyjne studium autorstwa Wyspiańskiego. Skupiała się tam tzw. malaria, jak ją ochrzcili współcześni. Nazwę tej tropikalnej przewlekłej choroby nadano artystom, literatom, dziennikarzom, ogólnie mówiąc ludziom ze świata sztuki. Ale na przekór jej, nie panowała tam wcale taka zła atmosfera. Każdy z przebywających tam artystów czuł się jak u siebie w domu lub w swojej pracowni, gdyż nie brakowało tam przyborów i materiałów malarskich, a wiszący nad wejściem Paw tylko zachęcał do tworzenia kolejnych rysunków i szkiców. W większości powstawały tam portrety, niewielkie pejzaże i kompozycje symboliczne, które później zawieszane były dla dekoracji wnętrza. Nawiasem mówiąc, właściciel restauracji pomimo jej zamknięcia w 1901 roku, wzbogacił się na tych wszystkich kartkach, które byle jak przytwierdzano do gładkich powierzchni wnętrz. Jedną z takich prac, które powstały w tej wypełnionej „złym powietrzem” sali, jest powyższy pejzaż wykonany podczas jednego posiedzenia, przy kawie, herbacie, może przy kieliszku czegoś mocniejszego, pomiędzy jednym zdaniem a drugim. Autor, Jan Stanisławski, kładł na pastelowy szkic delikatne tony akwarelowej farby, tworząc pejzaż zawierający w sobie być może treści symboliczne. O tym, że zawierał w swoich pracach takie treści pisali już współcześni mu krytycy, słynny Miriam Przesmycki przekonywał, w każdym tekście na temat malarstwa Stanisławskiego, o przemycaniu w tych mało formatowych pracach czegoś więcej.
Z pozoru prosty pejzaż Stanisławskiego składa się z płaskiej powierzchni ciemnozielonej łąki z umieszczonym na pierwszym planie niewielkim stawem, zacienionej tam gdzie artysta przycisnął mocniej koniec pędzla i dwóch grup drzew po obu stronach centrum. Po lewej samotnie stojąca, przechylona nieznacznie w lewo topola. Na prawo grupa kilku stłoczonych blisko siebie drzew. Topole zbudowane są za pomocą samych pociągnięć i dotknięć, jak najprostszymi środkami. Płynna równina biegnie w głąb ku położonym w oddali górom, które artysta zbudował z chłodnych poziomych pociągnięć, ogrzewanych w centrum promieniami. Chłodny koloryt nieba ogrzewa wielka, nierażąca już w oczy kula, która rzucając ostatnie płomyki sunie po ukośnych pociągnięciach żółci, różu i bieli, oświetlając wspomniane wzniesienia i zsuwając się po nich, biegnie przez środek równiny ocieplając jej koloryt.
Więc może ten Zachód z kilkoma topolami w centrum to zbiorowy portret Stanisławskiego i jego przyjaciół z kawiarni Turlińskiego. Po lewej Stanisławski, na prawo reszta rozbawionej ferajny: Wyspiański, Malczewski, Tetmajer, państwo Przybyszewscy, wszyscy stłoczeni na kilku metrach, na szerokiej ciemnozielonej równinie, malowanej delikatnymi smugami nasyconej zieleni. W oddali delikatne, acz chłodne pociągnięcia pastelem i farbą tworzące zarys bardzo odległych gór. To scena pożegnania. Dzień powoli chyli się ku zachodowi i czas wracać do domu, do swojej pracowni. Słońce ostatnimi promieniami, już bardzo osłabionymi, toruje sobie drogę ku widnokręgowi, ocieplając wszystkie chłodne barwy, które go tworzą. Słońce, tak jak artysta, musi już opuścić niebo i zrobić miejsce swojemu srebrnemu bratu o twarzy zbrużdżonej przebytą ospą. Może w ten delikatny sposób Stanisławski chciał się pożegnać – maluje zachód i samotne drzewo, które żegnają kompani. Jeszcze chwilę temu spędzili razem całe popołudnie, które szybko minęło na rozmowach, śmiechu, wspólnym tworzeniu, teraz poruszany wiatrem i wolą artysty przechyla się w lewo, powoli kierując się w stronę wyjścia, zaraz przejdzie pod godłem Paonu, mrugając do niego zalotnie, przejdzie przez salę z bilardem, kątem oka widząc jak śnieżnobiała bila o włos minęła łuzę, skinie głową na pożegnanie znajomym mężczyznom siedzącym w rogu zaciekle debatującym o czymś mało ważnym i ściskając za klamkę wejściowych drzwi wypłynie w świat, wprost na ulice swym ogromnym ciałem, kołysząc się lekko z powodu zbyt mocnych trunków, którymi dziś się raczono. Za stolikiem, na prawo, tuż przy fortepianie, reszta przyjaciół. Ich puszyste korony, stworzone za pomocą samych dotknięć pędzla przybierają antropomorficzne kształty. Topola na skraju grupy poruszana wiatrem wyciąga gałąź do góry pozdrawiając serdecznie jowialnego jegomościa, który przechylony w lewo ostatnim spojrzeniem obejmuje ich wszystkich, żeby zabrać ich widok –wspomnienie ze sobą. Reszta zostaje; będą grać w bilard, w karty, słodka Dagny coś może zanuci, ktoś będzie rozważać przy głębszym o sprawach sztuki, o tym co w niej nowego, o tym co się dzieje w teatrze położonym naprzeciw, od słowa do słowa, od kieliszka do kieliszka powoli zapominając o swoim kompanie z którym spędzili całe popołudnie.
Wszystkie powstałe prace w tej małej salce kawiarni, naprzeciw teatru, przeszły na własność Ferdynanda Turlińskiego. Zbiór ten zabrał do kawiarni którą otworzył we Lwowie. Na początku XX wieku części dzieł się pozbył, podobnie jak całego wyposażenia lokalu, łącznie z wielkim płótnem, które wisiało w głównej sali i gdzie każdy mógł zamalować własny fragment. Turliński nie miał najmniejszych problemów ze sprzedażą niemal wszystkiego. Słynne płótno kupił inny krakowski restaurator Jan Bisanz i powiesił je w swojej restauracji. W kilkanaście lat po zamknięciu „Teatralnej” i słynnego Paonu, artyści, którzy swoimi zadłużeniami przyczynili się do upadku Turlińskiego, odwdzięczyli się mu, choć o tym w najmniejszym stopniu nie wiedzieli. Adnotacja nawet małego niepozornego obrazka, jak choćby tego, że pochodzi z legendarnej sali, w której spotykali się najwięksi okresu Młodej Polski, działała na wyobraźnię i co tu dużo mówić, otwierała kieszeń. Tak się stało tutaj. Na odwrociu tego niewielkiego skrawka papieru widnieje adnotacja właściciela kawiarni, Ferdynanda Turlińskiego, na temat jego autentyczności i co najważniejsze proweniencji. Fakt ten stwierdził na krótko przed swoją śmiercią w 1919 roku (rok później umarł), kiedy albo pozbywał się swojego całego zbioru, nie tylko Paonowego, albo może przeczuwając, że nikt się na nim nie pozna, nawet nie będzie chciał na niego spojrzeć, szybko postawił, maczanym w inkauście końcem pióra, słowa uwiarygodniające go. Przecież w porównaniu z olejnymi studiami Stanisławskiego, te kilka topól na płaskiej równinie namalowanej pośpiesznie, szkicowo, można powiedzieć niemal seryjnie, nie przypomina skończonej pracy, ale w połączeniu z legendą Paonu, magią tej małej salki, wielkością jej wszystkich uczestników czyni z Zachodu coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Patrząc na niego możemy wyobrazić sobie tę małą salę wypełnioną jakże złym powietrzem i jej wszystkich wielkich uczestników z początku wieku, którzy tak jak my dzisiaj patrzyli na niego, dziwiąc się, jak tak wielki człek mógł wykonywać tak małe obrazki.
Opracował: Piotr Walczyk
Bibliografia:
Juszczak W., Jan Stanisławski, Warszawa 1972.
Małkiewicz B., „Paon” – pierwsza kawiarnia artystyczna Młodej Polski, w: Rozprawy Muzeum Narodowego w Krakowie, Kraków 2004, s. 107–122.