Obiekt tygodnia
Kościół Mariacki w Krakowie
Kościół Mariacki w Krakowie (fot.1)
Stanisław Kamocki (1875–1944)
po 1920
olej, tektura
MNKi/M/1144
Wśród 15 obrazów Stanisława Kamockiego w zbiorach Muzeum Narodowego w Kielcach, ten jest wyjątkowy. Przedstawia bowiem fragment pejzażu miejskiego, którego artysta, zakochany w naturze, polskich górach, łąkach i polach, nie malował często. Jeśli decydował się pokazać miasto, był to zwykle jego wizerunek z oddali, bardzo mocno osadzony w krajobrazie i będący poniekąd tłem dla rozgrywającego się na pierwszym planie spektaklu, którego głównym aktorem była zmieniająca się natura. Do ulubionych miast artysty należały Sandomierz i Biecz. Ich przedstawienia również znajdują się w zbiorach naszego Muzeum. W twórczości Kamockiego dominowały jednak wiejskie kościółki, dwory i chałupy, które pojawiały się na jego płótnach, aby podkreślić piękno podkrakowskich czy podhalańskich okolic.
Omawiany obraz jest zupełnie inny. Jedynym śladem przyrody jest tu rachityczne drzewko z żółciejącymi liśćmi, niewidoczne zresztą na pierwszy rzut oka. Całą bowiem przestrzeń wypełnia fragment jednej z najbardziej charakterystycznych budowli Krakowa – bazyliki Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, zwanej inaczej kościołem Mariackim. To zachodnia część ściany południowej nawy świątyni, a właściwie bocznych kaplic tejże nawy, krytych dachem pulpitowym. Na pierwszym planie na dole obrazu widnieje fragment wyłożonego jaśniejszym kamieniem placu Mariackiego, oddzielonego od świątyni szeregiem białych kamiennych przysadzistych pachołków połączonych metalowym łańcuchem. Ujęte w gotycki portal drewniane wrota po prawej stronie kompozycji, z jedną ich częścią lekko uchyloną, zapraszają do wnętrza świątyni. Po ich dwóch stronach na wysokości wzroku odbijają się od ciemniejszych ścian białe prostokątne arkusze, zapewne klepsydry. Ponad wejściem widnieje gotyckie okno zwieńczone maswerkiem. Dwa kolejne okna, oddzielone od części wejściowej masywną lekko wysuniętą poza zarys muru przyporą, doświetlają kaplice boczne w tej części budowli. Wzrok przyciągają również ciemniejsze drobne brunatne plamy rozmieszczone regularnie na całej elewacji. To bardzo charakterystyczne dla gotyckich murów tzw. otwory maculcowe, czyli ślady pozostawione po poziomych belkach rusztowania (maculcach), na których układane były pomosty z desek. Jeszcze dalej na prawo budynek zamyka południowa wieża ukazana fragmentarycznie. Bryła kościoła urywa się na obrazie na wysokości miedzianego, pokrytego zieloną patyną, dachu kryjącego kaplice. Nie widać więc wyższych partii budowli. Niebo, które z taką lubością malował na swych obrazach Kamocki, przedstawione jest w bardzo niewielkim wycinku, jakby kamień, cegła i blacha charakterystyczne dla miejskiego pejzażu całkiem wyparły je z kadru. Białe obłoki przesłaniające błękit zajmują mały skrawek płótna po jego lewej górnej stronie. Niżej zauważyć można krakowski Rynek, skrajną część Sukiennic i wspomniane już, majaczące na tle dalekiej kamienicy, drzewo liściaste.
Obraz nie przytłacza widza. Decyduje o tym zapewne sposób, w jaki został namalowany. Pastelowe kolory nakładane szybkimi pociągnięciami pędzla, miejscami impastowo, powodują, że ciężki mur zyskuje na lekkości, a poszczególne elementy stają się wręcz ażurowe. Dominują rozbielone, jasne barwy. Pojawia się na obrazie zarówno tak lubiany przez malarza błękit i zieleń, jak również, używana znacznie rzadziej, purpura, róż, oranż i ugier. Wszystkie te barwy lśnią w promieniach słońca, które na krótko pojawia się w tym staromiejskim zaułku.
Mimo że Stanisław Kamocki rzadko malował weduty, to jednak i one pojawiają się w jego twórczości. Obok wspomnianych już widoków miast zwieńczających sielskie pejzaże, powstawały również przedstawienia miejskich, zwykle krakowskich budowli. To konsekwencja tego, że z Krakowem związana była większa część życia malarza, zarówno prywatnego, jak i zawodowego. Akademia Sztuk Pięknych, w której w 1919 roku objął katedrę pejzażu, była o krok od Starego Miasta, zaraz za Barbakanem. Kamocki malował więc miejskie mury, otaczające je Planty, malowniczy Wawel. Szkicował krakowskie kościoły i klasztory. Zapewne wybierał się na te plenery ze swymi studentami, zanim zabrał ich w malownicze zakątki Małopolski. Oprócz kościołów wiejskich w Modlnicy, Woli Radziszowskiej, Zakopanem czy innych podgórskich wioskach, otoczonych przez bujną przyrodę, inspirowały go również bryły świątyń krakowskich. Na jego rysunkach i obrazach pojawiają się katedra wawelska, kościół św. Andrzeja, kościół św. Barbary, kościół Bożego Ciała na Kazimierzu, a także bazylika Mariacka właśnie. Obraz z kieleckich zbiorów nie jest jedynym, na którym Kamocki utrwalił fragment tej budowli. W ostatnim czasie na rynku antykwarycznym pojawiły się zarówno szkice ołówkiem, akwarela, jak i obraz olejny, na którym wyeksponowano wieże świątyni.
Fot. 2 Stanisław Kamocki, Widok na kościół Mariacki i kościół św. Barbary z Małego Rynku w Krakowie, ok. 1935, akwarela, papier, www.rempex.com.pl
Niezwykle ciekawa jest też seria ukazująca zaułek między kościołami Mariackim i św. Barbary. Również na tych obrazach, podobnie jak na kieleckim, dominują mury, a niebo ukazane jest tylko w małym wycinku. Ściany świątyni są tylko pretekstem do ukazania gry świateł na ich powierzchni. Dzięki zmieniającemu się nieustannie oświetleniu, w zależności od pory dnia, roku, warunków atmosferycznych, zmienia się również wygląd elewacji, co może stanowić źródło artystycznej fascynacji i inspiracji. Różne wersje tego samego ujęcia, znajdujące się w zbiorach prywatnych, przypominają nieco zabawę z kolorem i światłem, jaką uprawiał Monet, malując wiele razy fasadę katedry w Rouen. Te podobieństwa byłyby jeszcze bardziej widoczne, gdyby gotyk polski nie był tak odmienny od francuskiego.
Fot. 3 Zaułek przy kościele NMP w Krakowie, olej, tektura, własność prywatna
Mimo że w przypadku kieleckiego obrazu nie ma możliwości porównania go z innym ujęciem tego samego miejsca, bo najprawdopodobniej taki wizerunek nie istnieje, to jednak i tutaj światło odgrywa wielką rolę, zmieniając ceglaną, monochromatyczną fasadę w powierzchnię skrzącą się różnymi kolorami. Świadczy to o prawdziwej maestrii Kamockiego, malarza, jak widać, nie tylko bujnej natury.
Oprac. Magdalena Silwanowicz