Staliśmy ciągle nad fal morskich wałem,
Jako podróżni do drogi gotowi,
Myślą spieszący, a żmudzący ciałem.
Wtem jak o świcie, gdy się ma ku dniowi,
Mars się w oparach czerwonością krwawi,
Morze zachodnie mając u wezgłowi,
Tak mi się zjawił — bodaj jeszcze zjawi
Blask, co po wodnej ścieżce w szybkim gonie
Leciał, jak żaden lot, ziemskich żurawi.
A ledwo że się ku Wodzowi skłonię,
By spytać co to, już on na topieli
Rośnie i coraz ogromniejszy płonie.
Wtem po dwu bokach zjawienia wystrzeli
Jakowaś białość, a dołem dokoła
Drugi się jakiś płat śnieżny zabieli.
Mistrz jeszcze słowa nie wymówił zgoła,
Gdy błysła skrzydeł para białopiana,
Aż wtem żeglarza pozna i zawoła:
»Prędzej, o prędzej, padaj na kolana!
Anioł to Boży: złóż ręce, skłoń lice,
Wnet ujrzysz więcej takich rabów Pana.
Patrz, jak on sztuki ludzkie ma za nice:
O żaglach nie dba ani dba o sterze,
Na skrzydłach mierząc tak wielkie granice.
Patrz, jak powietrze niemi pod się bierze,
Parą wieczystych żagli strzygąc z góry,
Co nie padają jak to ziemskie pierze«.
Potem, gdy bliżej ptak z boskiemi pióry
Podleciał, takim pożarem zapłonął,
Że znieść nie mogąc, mój ziemskiej natury. (...)
Alighieri D., Czyściec (Pieśń 2 – fragm.), w: Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, Warszawa 1909.