A myśmy zaszli, gdzie w głosów jednocie
Wołała do nas owa święta trzoda:
»Tutaj odpowiedź jest waszej tęsknocie«.
Szersze częstokroć wrotka od ogroda
Rosochatymi cierniami przepina
Kmieć w porze, kiedy dojrzewa jagoda,
Niżeli była ta ciasna szczelina,
Którędy z Wodzem wszedłem samowtóry,
Skoro nas duchów odeszła drużyna.
Wejść na Sanleo, zejść z nolijskiej góry
I Bismantowy można dojść grzebienia:
Lecz tu potrzeba chyba lecieć pióry,
Chcę rzec: na skrzydłach pożądnych pragnienia
I być wiedziony takim drogoskazem,
Co krzepi mocy i rozprasza cienia.
Szliśmy więc naskróś rozłupanym głazem
Tak, że nam z obu stron uciskał boki:
Rak i nóg było trzeba użyć razem.
Gdyśmy wpełznęli na krawędź opoki
I na odkrytą natrafili ścianę,
»Gdzież teraz«, pytam, »obrócimy kroki?«
»W górę wprost pnij się przez bramy złupane;
Krok od mych śladów niech się nie odrywa,
Aż przewodnika biegłego dostanę«.
Szczytu źrenica nie dobiegła żywa
I stromszy był stok tej kamiennej bryły,
Niż na promieniu kwadrantu cięciwa. (…)
Tameśmy oba siedli na granicie
Twarzą zwróceni na wschód, bo przyjemnie
Poglądać człeku na trudów przebycie.
Naprzód spojrzałem na doliny ciemnie,
Potem w wóz słońca; dziwno mi się zdało,
Że z lewej strony blask uderzał we mnie.
Kiedy Wódz ujrzał twarz mą osłupiałą
I wzrok snujący się po słońca szlaku,
Co między nami a północą stało,
Rzekł: »Gdyby Kastor i Polluks w orszaku
Znajdowali się onego Zwierciadła,
Co w dwu półsferach chodzi po Zodjaku,
Bliżej-by jeszcze Niedźwiedzicy kładła
Wstęga Zwierzyńca płomienną obrożę,
Chyba-by ze swej kolei wypadła.
Chcesz-li zrozumieć, jak to dziać się może,
Wyobraź sobie ów Sion padolny
Wyszykowany ku niniejszej górze
Tak, że horyzont posiadają wspólny
W różnych półsferach; więc tor, gdzie swe konie
Źle poprowadził Faëton swawolny
W jednym kierunku bieży po tej stronie,
A zaś, (rachubą już rozwiążesz własną),
W odwrotnym po tej, co ma szczyt w Sionie«.
»Zaiste«, rzekłem, »nigdy-m ja tak jasno
Nie widział, ni tak w pewność był bogatym
Tam, gdziem już mniemał, że mi oczy gasną.
Sródkole kręgu najwyższego zatem,
Które mędrcowie równikiem nazwali,
Iż między zimą toczy się a latem,
Tu ku północy wybiega nie dalej,
Niż tam u Żydów na drugiej półsferze
Ku południowi, co się wiecznie pali. (...)
Alighieri D., Czyściec (Pieśń 4 – fragm.), w: Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, Warszawa 1909.