Silny huk gromu wyrwał mi spod powiek
 Senność kamienną, tak, że się wzdrygnąłem
 Niby gwałtownie przebudzony człowiek.
I wypoczęte oczy tocząc kołem,
 Wyprostowany patrzałem po stronie,
 Aby rozpoznać miejsce, gdzie stanąłem.
Otom się, widzę, znajdował na skłonie
 Owej bolesnej, piekielnej doliny,
 Co nieskończonych echa jęków chłonie.
Loch był bezdenny, mgławy, czarnosiny;
 Źrenice moje wysłane na zwiady
 Niczego dobyć nie mogły z głębiny.
»Zejdziemy teraz«, rzekł wieszcz cały blady,
 »W otchłannych światów ślepe zakomory:
 Ja pójdę pierwszy, a ty w moje ślady«. (…)
Głos, co mi słuchu doszedł, był nie łkaniem,
 Lecz szeptem westchnień, który skróś stuleci
 Powietrze wzruszał bezustannem drganiem,
Szedł zaś z cierpienia, które mąk nie nieci,
 A które znoszą wielkie ludu ławy,
 Gromada mężów i niewiast, i dzieci.
Rzecze Wódz do mnie: »Ażaś nie ciekawy
 Tłumu, co smętne te wydaje gwary?
 Nim stąd odejdziem, masz poznać ich sprawy.
 
 Bezgrzeszni oni są, ale z tej miary
 Jeszcze się zasług zbawienia nie bierze:
 Stanowi o niem chrzest, brama twej wiary.
Chociaż w pogańskiej przyszli na świat wierze,
 Czci potem Bogu nie złożyli winnej;
 Do ich gromady oto sam należę.
Dla tej usterki, nie dla winy innej
 Pobyt znosimy tutaj bezkatuszny,
 W tęsknocie żyjąc próżnej i bezczynnej«. (…)
Do stóp my doszli wspaniałego grodu,
Otoczonego murem siedmiorakim
 I piękną rzeczką; choć nie było brodu,
Przeszliśmy tędy niby suchym szlakiem;
 Potem bram siedmią na świeże murawy,
 Gdzieśmy się z nowym spotkali orszakiem.
Lud był szanownej, dostojnej postawy,
 Powściągliwego, poważnego wzroku,
 A mowy cichej, skąpej i nieżwawej.
Zeszliśmy stamtąd od jednego boku
 Na połoninę widną i przestroną,
 Gdzieśmy ich wszystkich mieli na widoku.
Tam, na zielonej darni mi zjawiono
 Duchy, co dawniej były chwałą ziemi;
 Na ich wspomnienie dumniej drga mi łono.
Druhów Elektry widzę: między niemi
 Poznaję wielu: Hektora, Eneja,
 Cezara w zbroi z oczyma orlemi.
Z Kamilą widna mi Pentezyleja,
 A obok ojca swojego Latyna
 Lawinia, w której Włoch była nadzieja.
Brutusa widzę, co wygnał Tarkwina:
 Lukrecję, Julię, Marcję i Kornelę
 I samotnego z boku Saladyna.
A gdy oczyma nieopodal strzelę,
 Mistrza spostrzegam mężów pełnych wiedzą,
 Na filozofów siedzącego czele.
Cześć mu oddają, skinień jego śledzą
 Sokrat z Platonem, cała mędrców świta:
 Ci dwaj najbliżej u boku mu siedzą.
Przypadkowości głoścę Demokryta,
 Anaksagora, Djogena, Talesa,
 Empedoklesa, Zena, Heraklita
Poznaję; znawcę ziół Djoskorydesa
 I Euklidesa, i Ptolomeusza,
 I Avicennę, i Hipokratesa,
Galiena, cnego Senekę, Liwiusza,
 Tuliusza; przy nich skał i drzew pieśniarza,
 Który zwierzęta lirą swoją wzrusza
I Averroę, twórcę komentarza.
 Przedmiot rozległy, pióro me nie rące,
 Nie wszystko com tam oglądał, powtarza.
Z sześciorga dwu nas zostało w rozłące;
 Nowym Wódz dobry szlakiem ruszył ze mną
 Z cichego świata w światy wiecznie drżące,
W nową dziedzinę, nieśmiertelnie ciemną.
Alighieri D., Piekło (Pieśń 4 – fragm.), w: Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, Warszawa 1909.

 
        





